Co prawda nie mogę doczekać się wiosny i pierwszych sezonowych przysmaków, ale na moim rynku nawet w zimie można znaleźć prawdziwe rarytasy:). Można dostać nawet wspaniałego, świeżutkiego, wypatroszonego sandacza i zapłacić za niego niekiedy mniej niż za jakieś podejrzane ,,świeże" ryby z różnych marketów. Nie jest to żaden odkrywczy przepis, bo jak mawiają profesjonaliści prawdziwą sztuką jest aby nie zepsuć dobrej ryby. A o tym, że sandacz jest rybą wykwintną i doskonałą nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Postarałam się więc po prostu nie zepsuć tej nieziemskiej ryby. Po prostu ją usmażyłam...
Składniki:
- 1 średni sandacz (na dwie osoby spokojnie wystarczy taki półkilogramowy)
- przyprawa warzywna typu ,,vegeta" (są przyprawy które nie zawierają glutaminianu sodu i innych świństw, a jedynie suszone warzywa i sól. Warto poszukać, można też zrobić samemu)
- pieprz
- cytryna
- bułka tarta
- mąka (najlepiej ryżowa - doda chrupkości)
Przygotowanie:
Umytego i osuszonego sandacza pokroić w dzwonki lub wyfiletować. Oprószyć odrobiną przyprawy warzywnej oraz pieprzem. Skropić sokiem z cytryny. Odstawić na kilka minut. W tym czasie można przygotować dodatki. Po kilku minutach obtoczyć rybę w bułce tartej i oprószyć mąką. Dobrze rozgrzać olej i wrzucić rybę na patelnię skórą do dołu. Chwilę smażyć na sporym ogniu aby zrumienić skórkę, a potem zmniejszyć ogień i smażyć na tej stronie ok. 5 minut. Po tym czasie odwrócić rybę na drugą stronę i smażyć jeszcze ok. 1-2 minut na średnim ogniu. Bardzo należy uważać aby nie przesmażyć ryby - to największy ( i jedyny) błąd jaki można popełnić. Podawać np. z domowymi ziemniaczkami - frytkami, sosem czosnkowo -ziołowym i surówką np. colesław.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz